Ale jaja.
Znowu czuje siΩ jak kopalnia, w kt≤rej sko±czy│o siΩ z│oto. Opuszczony. Serio. Czasem napada mnie taki brak chΩci do ┐ycia, ┐e wymy£lam r≤┐ne sposoby, jak je, naturalnie b╣dƒ nie, przerwaµ. A to stanΩ sobie w oknie podczas burzy i my£lΩ "wreszcie! tutaj z tymi grzmotami!" albo dzielΩ pomara±cze na czΩ£ci i zjadam cztery losowo wybrane, rzekomo "zatrute"; cztery, bo jedna - za ma│o, dwie mo┐e nie starczyµ, trzy to ju┐ niedaleko, a cztery ju┐ na pewno oddzieli mnie od... czego? a no od £wiata, od domu, od Ciebie, od ca│ej reszty. Od £wiata, w kt≤rym brak perspektyw.

Psycho? Nie psycho.
Zarzuci│em ten problem na warsztat. Problem zapewne │atwy do rozwi╣zania przez fachowego psychologa lub przez g│os z wnΩtrza "weƒ ty siΩ wreszcie pozbieraj cz│eku, co ty wyprawiasz, zaraz przyleje ci to przestaniesz marzyµ, p│akac, narzekac, wymy£lac niestworzone". A pr≤bowa│em tak sobie wmawiaµ nie raz. I co? I za ka┐dym razem sam przegrywam z sob╣. Wystarczy, ze przyniosΩ do domu jakikolwiek film, dla przyk│adu "Supernova", taka tam podrzΩdna produkcja "made in studio" i ju┐ wracam do punktu wyj£cia. S│owa "Heal yourself doctor" padaj╣ ot sobie, a ja nie do£µ, ┐e rozrywam linie kontaktow╣ ze £wiatem, to dolewaj╣c oliwy do ognia, utwierdzam siΩ w przekonaniu: "nie warto ┐yc".

O co mu, tak w│a£ciwie, chodzi?
Przyda│ sie ten warsztat. TroszkΩ przemy£lalem to i owo. CzujΩ do£wiadczenie, ale - jest ale, przykro mi to stwierdziµ, do£wiadczenie kandydata na... degenerata.

Wyniki przemysle±:
*jestem sam, to oczywiste, sam;
**nie ma na £wiecie drugiej osoby, kt≤ra by mnie zrozumia│a;
***sam siebie czasem nie rozumiem, tj. wychodzi na to, ┐e chcΩ byµ gwiazd╣ z komiksu, superbohaterem, a widzΩ to tak: ratujΩ jaki£ statek kosmiczny i za│ogΩ, oczywi£cie zabieram ze sob╣ pani╣ kapitan, odkrywam tajemnice Marsa (z│osliwi powiedz╣ "Snickersa"), no ma siΩ rozumieµ wszystko wygl╣da nieprzeciΩtnie, ja jestem niezgorzej odstawiony, mam lekko rozczochrane w│osy, w rΩku Desert Eagle kaliber .44, a i ca│a reszta tak┐e w porzonsiu, kosmici akurat podchodz╣ na liniΩ strza│u, masakra jak u rzeƒnika przed £wiΩtami, powr≤t do tego ratownia pani kapitan, ohoho, to nie wszystko, jak szaleµ to szlaleµ, tak przeskakujΩ z planety na planetΩ, a potem lecΩ sam w statku, nie dbam o po┐ywienie, w laboratorium rosn╣ jakie£ ro£liny tlenowe, tylko je czasem podlewam, i choµbym mia│ dolecieµ do jakiego£ cudownego miejsca za sto lat, to i tak trwam w tym, karmiΩ siΩ checi╣ poznania, eksploracji, wy┐szego uczucia, pi╣tego, sz≤stego, dwudziestego, setnego wymiaru, doskona│ych cywilizacji, form zycia, dozna±.

I tu znalaz│em rozwi╣zanie.
Gdy patrzΩ na kobiety, dostrzegam najdrobniejsze, najbardziej skrywane, delikatne, brutalne, brzydkie i pozytywne szczeg≤│y. Gdy m≤wiΩ o czym£ osobistym, bol╣cym, ona na mikrosekundΩ, dwukrotnie, lekko przymyka powieki - tylko wtedy - idealnie, supernaturalnie, z ekspresj╣ uczucia, tΩsknoty, cierpienia. Jak forma z dalekich kra±c≤w Wszech£wiata, ta forma, do kt≤rej chcΩ lecieµ, dla kt≤rej chcΩ oddaµ ┐ycie, lecieµ, zniszczyµ siebie, spaliµ siΩ, a wszystko po to, by spojrzeµ jej w oczy, zanurzyµ siΩ i jeszcze raz umrzeµ z rozkoszy.

To nie wszystko.
îwiat jest dla mnie za ma│y. Czterdzie£ci tysiΩcy kilometr≤w codziennie £ciska mnie w pasie, budzi mnie i przybija wieczorem do │≤zka. Dzie± za dniem: │azienka, kuchnia, │azienka, kuchnia, │azienka, kuchnia, │azienka, │≤┐ko... komputer, telewizor, radio... jacy£ smΩtni ludzie, gdzie£ daleko, co£ do mnie m≤wi╣, prosz╣, dziekuj╣, przepraszaj╣, bij╣, dotykaj╣, zmuszaj╣, podpowiadaj╣, manipuluj╣, wyzyskuj╣, decyduj╣, informuj╣.

Czy b≤l to lekarstwo na b≤l?
Boli mnie to, ┐e nigdy nie bΩdΩ astronaut╣. Takim z prawdziwego zdarzenia, w bia│ym skafandrze, ze szklan╣ szybk╣ na wysoko£ci oczu i pojemnikiem z tlenem na plecach. Boli mnie to, ┐e zbyt wcze£nie siΩ urodzi│em. Bo za│≤┐my, ┐e jest rok, no bez zbΩdnej przesady, trzy tysiace pierwszy: wszyscy ludzie tworz╣ jedn╣ wielk╣ kulΩ, kt≤r╣ rozszerza siΩ w nieskonczono£µ. Ka┐dy zna ka┐dego. Sieµ kontakt≤w miΩdzyludzkich opiera siΩ na szybkim przemieszczaniu siΩ, teleportacji, telekinezie, telepatii. Wiem, ┐e Yuki z Japonii dobrze gotuje, Sandra z Kanady naostrzy│a siekierkΩ do wycinki lasu, a Patrycja z Austrii lata na paralotni. Tak┐e czΩsto rozmawiam z Sabrin╣ z Alpha Centauri i Natali╣ z Neptuna.
A tu nic. Tylko czekaµ na sz≤st╣ katasrofΩ. Wygl╣da na to, ┐e pilotem Pirxem i tak nie bΩdΩ.

Ucieczka.
Nie mam co prosiµ siostry, ┐eby wypisa│a mi co£ przeciwdepresyjnego. BojΩ siΩ jej spojrzenia: "totalnie ci bije?". Ale znowu czy to jest ta Ucieczka? Czy je£li uspokojΩ wrz╣ce my£li, zapomnΩ, ┐e jestem nikim? Tyle ju┐ wiemy - dragi nie wchodz╣ w rachubΩ. O nie, co to to nie. Jeszcze tylko to mi potrzebne!
Czy smierµ to ucieczka? Tak. Ale jak mam j╣ sprowokowaµ? Przecie┐ sam tego nie zrobiΩ. BojΩ siΩ, cholera jasna. A i podobno katolikiem jestem, lichym, ale zawsze. Poza tym - nie chcΩ umieraµ. îmierµ - te┐ mi co£!

Jestem blisko odpowiedzi na pytanie.
I co, mam tak po prostu wyjechaµ na wycieczkΩ do Stan≤w, jako "zapalony turysta", oczy-wi£cie, a potem "zgubiµ" siΩ? A co na to urz╣d imigracyjny? No chyba, ┐e znajdΩ tam jak╣£ "Odpowiedƒ". MuszΩ przyznaµ, ┐e ten plan bardzo mnie kusi.
Czekam tylko, a┐ tu powinie mi siΩ noga. Co£ g│upiego. Drobnostka. Ale jaki pretekst.

Jeszcze nie czas. Ale kiedy£ rozwinΩ skrzyd│a. ZnajdΩ J╣. Wiem to. Na pewno.

Janos Shero